Weszłam raz, zupełnie przypadkiem na wątek o pielęgnacji włosów, na wizażowym forum i oczywiście musiało mnie wciągnąć :P Bo tam wszyscy takie dłuugiee i lśniące włosy mają. I tak im szybko rosną. I proste zaczynają się kręcić. I ogólnie kraina cudowności. Więc Sia postanowiła, że też tak chce.
Najbardziej zafascynowało mnie olejowanie, więc na ten temat się dzisiaj rozpiszę.
Jak się chodzi po hipermarkecie i są takie pełne półki, to faktycznie można pomyśleć, że olejów jest dużo. Ale podczas czytania olejowego wątku okazuje się, że jest ich jeeeszcze więcej. Z czego to ludzie oleju nie wycisną... I każdy ma inne właściwości. I różnie działa na różne włosy. Do tego jeszcze różne indyjskie mieszanki, Amla, Sesa i inne takie. Ogólnie trzeba się trochę naeksperymentować, żeby dojść do tego co naszym włosom faktycznie pasuje, a co niezabardzo.
Najbardziej chwalonym i przypadkowo też najlepiej wchłaniającym się we włoski i najładniej pachnącym olejem jest olej kokosowy. Mój pierwszy kupiłam w przypływie radości, że go w ogóle znalazłam, w delikatesach Bomi. A że w przypływie radości, to jednak nie był taki wspaniały zakup, bo:
1) trafił mi się rafinowany, więc nie pachnie kokoskiem L W zasadzie niczym nie pachnie. Ale to akurat nie jest takie złe, jak się człowiek zapozna potem z olejem lnianym...
2) znajdował się w szklanej butelce. A olej kokosowy w temperaturze pokojowej jest w stanie stałym . Co daje nam smalec w butelce. I się człowieku męcz z podgrzewaniem za każdym razem, żeby cokolwiek z tej butli wydostać. Ale to też jakoś opanowałam...
|
O taki właśnie mam, rafinowany firmy KTC |
Mimo, że rafinowany to w końcu nadal wspaniały olej kokosowy, ze wszystkimi jego zaletami. Przez jakieś półtora miesiąca, nakładałam olej na włosy tak mniej więcej na 3-4 godzinki, 2 razy w tygodniu. Aż zaczęły się wakacje, wróciłam do domu, a olej został na stancji :( Fail...
I tak żyłam prawie miesiąc na zwykłych maseczkach i odżywkach, aż tu nagle objawienie -
gazetka Biedronki. Do 2 sierpnia w Biedronce trwa promocja zdrowej żywności i między innymi jakże ciekawymi i kuszącymi produktami, w gazetce znalazł się także olej lniany. Już jakiś czas temu czytałam o jego magicznych wręcz
właściwościach (ma najwięcej kwasów omega-3, obniża zły cholesterol, leczy depresję, bezpłodność, a nawet raka. No czysta magia.).
Nie zastanawiając się długo pomaszerowałam do sklepu i kupiłam to cudo. A nawet dwie butelki. Jedną dla domu, bo i tak mama co jakiś czas kupowała, tylko że drożej, a drugie pół litra dla mnie. I o ile w normalnej cenie zawsze było mi żal stosować zewnętrznie (pamiętając o jego zbawiennych właściwościach tym bardziej), to za te 12 złotych stwierdziłam, że co mi tam. Raz się żyje, więc wypadałoby mieć piękne włosy ;)
Na zdjęciach ładnie pozuje z olejkiem rycynowym, który włoski także kochają ;)
Pierwsze lniane olejowanie za mną no i cóż. Za ładnie to on nie pachnie. Jak sam producent to pięknie określił „Posiada swoisty zapach i smak o nucie orzechowej.” Dla mnie to pachnie tak trochę ryby, trochę jakieś dziwne orzechy i do tego jeszcze coś blee. Niezbyt przyjemne, ale te kilka godzin wytrzymałam, trudno. Zmyło się nawet łatwo, a po umyciu włoski były bardzo mięciutkie i ładnie się układały.
Nie zaprzestanę więc :P Będę się dzielnie olejować nadal, bo wiem, że dla prawdziwych efektów trzeba to robić regularnie. Jednak tak teraz myślę, że nie będę się męczyć tym lnem za każdym razem. Dokupię sobie jeszcze nierafinowany kokosowy i raz mi będzie pięknie pachnieć kokoskiem, a raz niezapięknie lnem ;)
Kele będzie na Free Form Festival.
Więc Kele i u mnie.